sobota, 6 grudnia 2014

Zawsze myślałem, że... - Pasja Pisania 2014

Pasja pisania


Zawsze myślałem, że...nie, to idiotyczne!
Zmięta kartka papieru wylądowała obok kosza wypełnionego nieudanymi bestsellerami. Kolejny pomysł okazał się kolosem na glinianych nogach. Byłem poirytowany, dłonie zaczęły mi drżeć. Oznaczało to, że najwyższy czas przerwać te Syzyfowe trudy. Popieprzyło tych organizatorów? To ma być konkurs na opowiadanie! Wolne żarty!
Odrzuciłem z kolan pokreślony notes, wypełniony w dużej części bazgrołami, które zasadzie nie przedstawiały nic konkretnego. Wstałem z kanapy nasłuchując trzasku zastałych kości. Przez tchawicę przepchnął się stłumiony jęk towarzyszący rozciąganiu zaspanych członków. Z kieszeni spodni wyciągnąłem paczkę niebieskich LM'ów, po czym otworzyłem okno na oścież. Siadając na parapecie odpaliłem pierwszego papierosa. Zaciągnąłem się głęboko.
Mianowicie denerwowała mnie własna bezradność wobec tematu, który wydawał się czymś najoczywistszym na świecie. Zawsze myślałem, że krowy nie potrafią latać, że nie istnieje zbrodnia doskonała. Tyle możliwości! A w głowie pustka, bo żadna myśl nie dawała się rozwinąć. Jakby żyjąc we własnym uporze, postanowiły jak na złość odmówić współpracy.
Nikt mnie przecież nie przywiązał do prozy, nikt nie trzymał w okowach mojej wolności, nikt nie był gotowy zabić moich najbliższych. Wręcz przeciwnie! Przeszkadzała mi ona na każdym kroku! Doprowadzała do szewskiej pasji i wywracała wnętrzności.
Gdy nikotynowa chmura wypełniła każdy centymetr kwadratowy moich płuc, moje myśli natychmiast stały się klarowniejsze. Wreszcie byłem wstanie spojrzeć na szare osiedle rozciągające się kilka metrów pode mną.
Paru emerytów rozprawiało z pasją o rzeczach zupełnie nie wartych namiętności. Nie mogłem dosłyszeć z tej odległości ich słów, ale o czym oni mogli rozmawiać? O podatku VAT, złodziejach z Wiejskiej, Rydzyku, komuchach i o wszelkim kurewstwie, z którym oni za swych młodych lat walczyli. Lubieżne oczy, choć zapluszczone i nie tak sprawne jak za czasów heroicznych czynów to jednak śledziły ruchy każdej młodej dziewczyny, która ośmieliła się odkryć nieco ciała w ten słoneczny, listopadowy dzień.
Ze zgrozą spoglądałem w odległą przyszłość. Był to jeden z wielu tematów egzystencjalnych, który zajmował mnie dogłębnie. Ktoś kiedyś powiedział, że starość jest ukoronowaniem, nagrodą za dobrze wykorzystane życie. Jednak ilu ludzi tak naprawdę może być dumna z tego, jak przeżyła swój żywot? Papierosowy dym w płucach sprawiał, że czułem się lepiej. Być może nie będę zmuszony spoglądać na zmarnowane lata przez zmęczone, starcze oczy.
Przez moment miałem ochotę krzyknąć w ich kierunku, zaburzyć ich błogi stan niewiedzy. Uświadomić ich jak bardzo nieistotna jest ich obecność na ziemi. Chciałem krzyczeć, że marność, że trzcina myśląca i że nawet Schopenhauer! Ale w następnej chwili byłem już wolny od jakiegokolwiek moralnego obowiązku zbawiania świata. Co innego przykuło moją uwagę.
Osiedlowy monitoring działał sprawnie. Stara Walczakowa z bloku naprzeciw wbijała we mnie swoje jadowite spojrzenie z grymasem zniesmaczenia na obwisłej, ropuszej twarzy. Podły babsztyl w młodości był największym latawcem na okolicznych melinach. Teraz z każdego młodego zrobi ćpuna i życiowego nieudacznika.
W moim przypadku miała trochę racji. Marzenia o zostaniu pisarzem w kraju, w którym książka kosztuje dwa razy więcej więcej niż połówka wódki było czymś zupełnie irracjonalnym. I delikatnie mówiąc nie kojarzyła się z życiowym sukcesem. Zdusiłem dymiącego peta w szklanej popielniczce, ustawionej w strategicznym miejscu. Na parapecie.
-To nie na moje nerwy...- wydukałem. Słowa te padły z moich ust po raz tysięczny, nie były niczym wiążącym. Od tak rzucona refleksja. Zawsze znalazło się coś co chciałem opisać, coś czego nie potrafiłem wyrazić w żaden inny sposób. Żadną rozmową, debatą czy nawet krzykiem. Wracałem wtedy potulny i spokojny, pokornie chyląc głowę przed samolubną Weną, której pragnąłem najbardziej na świecie. Zawsze wybaczała mi słowa rzucone w gniewie, zawsze wracała i zawsze obdarzała mnie swym filigranowym uśmiechem. Jednak to bardzo okrutna i figlarna boginka. Pozwalała się rozkoszować chwilą wszechmocy, rozpalała żądze i wzmagała apetyt. I to wszystko po to, by brutalnie odebrać mi to w chwili uniesienia.
Przelotem zerknąłem na stos piętrzących się papierzysk, co spowodowało odpalenie kolejnego papierosa. Patrzyłem na ten bałagan jak na niezaspokojoną kochankę. Gdzieś głęboko pod skórą czułem palącą potrzebę, by wrócić do niej i dokończyć to co zacząłem, by dać jej dreszcze, by samemu rozkoszować się aktem tworzenia. Cichy głosik w mojej głowie zapewniał mnie, że dam radę, że jedyne czego potrzebuję to ciężka praca nad talentem, który niewątpliwie posiadam.
Gdy moje ciało przeszywały fale sprzecznych emocji z podwórza dobiegł mnie dziecięcy śmiech. Na osiedlowym placu zabaw, który do tej pory świecił pustkami, bawiło się dwoje najwyżej pięcioletnich dzieci. Zatroskane matki co chwila krzyczały przeciągle. Powoli, bo się spocisz! Januszku uważaj! MATKO BOSKA, JANUSZKU TO NOWA KURTECZKA!
Musztrowane dzieciaki w okamgnieniu straciły całą werwę, przestraszone wciąż rzucały spłoszone spojrzenia na swoje rodzicielki.
-Uważaj, bo się SPOCISZ?! - żachnąłem się nie mogąc wprost powstrzymać swojego zaskoczenia. Złość wydarła z paczki trzeciego papierosa i wcisnęła mi go do ust.
Czasy były takie, że gdy dziecko nauczyło się pisać, natychmiast dostawało swój pierwszy telefon. „Bo koledzy mają!”. „Co, Januszku?! Syn Nowaka ma smartfona?! Grażyna! Jedziemy po SMARTFONA dla Januszka!”. I tak to mniej więcej wyglądało. Tym sposobem w czterech ścianach swych mieszkań rosło pokolenie emocjonalnych niedorozwojów, które kochało i nienawidziło online. Każdy jeden lajk pogłębiał kompleksy jednak istniała moda na bycie martwą rybą, która nie sprzeciwia się prądowi rzeki. Nikt już nie myślał o byciu buntownikiem żyjącym w opozycji do swoich czasów. Pokolenie nadwagi i skrzywień kręgosłupa, „bo mama krzyczała, że się spocę”.
Zaśmiałem się pod nosem, jednak był to śmiech przez łzy. Czułem, że moje powołanie kopie mnie po tyłki. Namiętność, z którą chciałem się oddać sztuce wyparowała zderzając się z zalewającym mój umysł realizmem. Bo nawet jeśli opanuję swój talent i kapryśną Wenę to będę przymierał głodem licząc na to, że jakieś konformistyczne zombie zechcę kupić coś z moich wypocin. Perspektywa takiego losu sprawiała, że po raz któryś tam już w tym tygodniu ostatecznie odrzuciłem karierę pisarza jako swą drogę życiową.
Brutalnie zagasiłem niedopalonego papierosa. Dramat był tym barwniejszy, że w oczach zaszkliły mi się łzy. Chaotycznie rozpocząłem poszukiwania podręcznika do matematyki. Z każdym dniem widmo zbliżającej się matury stawało się coraz klarowniejsze, a ja czułem się bezbronny wobec świata dorosłych, z którym miałem się zmierzyć.
Mogłem snuć irracjonalne przemyślenia, bawić się w pisarza i udawać natchnionego Konrada z Mickiewiczowskiego dramatu jednak jego los był mi doskonale znany. Na papierze autor kreuje jedynie zarysy tego czym jest ludzkie życie, skupia się na kilku motywach, na kilku określonych zachowaniach bohatera. Jedno ludzkie życie, choćby najbardziej marne jest bardziej skomplikowane niż jakakolwiek powieść na świecie!
-To koniec...- wyszeptałem dramatycznie wygrzebując podręcznik do matematyki ze stosu książek. Głos drżał mi ze wzruszenia, a samotna łza przecięła policzek. Na moim prawym ramieniu przysiadł Schopenhauer. Niemalże czułem jego fizyczną obecność, gdy w skupieniu wertowałem książkę pełną zupełnie niezrozumiałych dla mnie znaków. Czy to rodzaj elfickiego?
Moim prawdziwym obowiązkiem jest ocalić własne marzenia – usłyszałem jakby echo głosu, którego nie potrafiłem rozpoznać. Jednak wiedziałem, że to Artur.
-Ale...czy jesteś pewien? - wyszeptałem dławiąc się własnymi słowami. Wiedziałem, że to jedynie podświadomość, która powtarza wyuczone wersy. Ale...
Najważniejsze wżyciu to nauczyć się, które mosty przekraczać, a które palić.
-Zawsze myślałem, że...o Boże!
Rzuciłem się w stronę notesu, odrzucając sponiewierany podręcznik wraz z całym zdrowym rozsądkiem. I znów była ekstaza, błaganie i przebaczenie. I znów był zawód i gorycz przegranej o niebo lepsza od nijakości. Przez jeden świetlisty moment czułem się określony, zawarty w jakiejś życiodajnej esencji.
I nic już nie było w porządku. 

6 komentarzy:

  1. Dotknąłeś tym mojej duszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To najlepszy prezent jaki mogłem dostać na mikołajki... ;)

      Usuń
  2. Januszku ? czy to przypadkowe imię ? nie sądzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Janusz i matka Grażyna - typowa polska rodzina"

      Usuń
    2. Te imiona brzmią niezwykle znajomo :)

      Usuń
    3. Ja myślę, że Janusze i Grażyny to nigdy nie są przypadkowe imiona. Ktoś kto dostaje takie imię jest już skazany na bycie nieprzeciętną osobowością na swoim osiedlu;)

      Usuń