Pasja pisania
Zawsze
myślałem, że...nie, to
idiotyczne!
Zmięta kartka papieru wylądowała
obok kosza wypełnionego nieudanymi bestsellerami. Kolejny pomysł okazał się kolosem na glinianych nogach. Byłem
poirytowany, dłonie zaczęły mi drżeć. Oznaczało to, że
najwyższy czas przerwać te Syzyfowe trudy. Popieprzyło tych
organizatorów? To ma być konkurs na opowiadanie! Wolne żarty!
Odrzuciłem z kolan pokreślony
notes, wypełniony w dużej części bazgrołami, które zasadzie nie
przedstawiały nic konkretnego. Wstałem z kanapy nasłuchując
trzasku zastałych kości. Przez tchawicę przepchnął się
stłumiony jęk towarzyszący rozciąganiu zaspanych członków. Z
kieszeni spodni wyciągnąłem paczkę niebieskich LM'ów, po czym
otworzyłem okno na oścież. Siadając na parapecie odpaliłem
pierwszego papierosa. Zaciągnąłem się głęboko.
Mianowicie denerwowała mnie
własna bezradność wobec tematu, który wydawał się czymś
najoczywistszym na świecie. Zawsze myślałem, że krowy nie
potrafią latać, że nie istnieje zbrodnia
doskonała. Tyle możliwości! A w głowie pustka, bo żadna
myśl nie dawała się rozwinąć. Jakby żyjąc we własnym uporze,
postanowiły jak na złość odmówić współpracy.
Nikt mnie przecież nie
przywiązał do prozy, nikt nie trzymał w okowach mojej wolności,
nikt nie był gotowy zabić moich najbliższych. Wręcz przeciwnie!
Przeszkadzała mi ona na każdym kroku! Doprowadzała do szewskiej
pasji i wywracała wnętrzności.
Gdy nikotynowa chmura wypełniła
każdy centymetr kwadratowy moich płuc, moje myśli natychmiast
stały się klarowniejsze. Wreszcie byłem wstanie spojrzeć na szare
osiedle rozciągające się kilka metrów pode mną.
Paru emerytów rozprawiało z
pasją o rzeczach zupełnie nie wartych namiętności. Nie mogłem
dosłyszeć z tej odległości ich słów, ale o czym oni mogli
rozmawiać? O podatku VAT, złodziejach z Wiejskiej, Rydzyku,
komuchach i o wszelkim kurewstwie, z którym oni za swych młodych
lat walczyli. Lubieżne oczy, choć zapluszczone i nie tak sprawne
jak za czasów heroicznych czynów to jednak śledziły ruchy każdej
młodej dziewczyny, która ośmieliła się odkryć nieco ciała w
ten słoneczny, listopadowy dzień.
Ze zgrozą spoglądałem w
odległą przyszłość. Był to jeden z wielu tematów
egzystencjalnych, który zajmował mnie dogłębnie. Ktoś kiedyś
powiedział, że starość jest ukoronowaniem, nagrodą za dobrze
wykorzystane życie. Jednak ilu ludzi tak naprawdę może być dumna
z tego, jak przeżyła swój żywot? Papierosowy dym w płucach
sprawiał, że czułem się lepiej. Być może nie będę zmuszony
spoglądać na zmarnowane lata przez zmęczone, starcze oczy.
Przez moment miałem ochotę
krzyknąć w ich kierunku, zaburzyć ich błogi stan niewiedzy.
Uświadomić ich jak bardzo nieistotna jest ich obecność na ziemi.
Chciałem krzyczeć, że marność, że trzcina myśląca i że nawet
Schopenhauer! Ale w następnej chwili byłem już wolny od
jakiegokolwiek moralnego obowiązku zbawiania świata. Co innego
przykuło moją uwagę.
Osiedlowy monitoring działał
sprawnie. Stara Walczakowa z bloku naprzeciw wbijała we mnie swoje
jadowite spojrzenie z grymasem zniesmaczenia na obwisłej, ropuszej
twarzy. Podły babsztyl w młodości był największym latawcem na
okolicznych melinach. Teraz z każdego młodego zrobi ćpuna i
życiowego nieudacznika.
W moim przypadku miała trochę
racji. Marzenia o zostaniu pisarzem w kraju, w którym książka
kosztuje dwa razy więcej więcej niż połówka wódki było czymś
zupełnie irracjonalnym. I delikatnie mówiąc nie kojarzyła się z
życiowym sukcesem. Zdusiłem dymiącego peta w szklanej
popielniczce, ustawionej w strategicznym miejscu. Na parapecie.
-To nie na moje nerwy...-
wydukałem. Słowa te padły z moich ust po raz tysięczny, nie były
niczym wiążącym. Od tak rzucona refleksja. Zawsze znalazło się
coś co chciałem opisać, coś czego nie potrafiłem wyrazić w
żaden inny sposób. Żadną rozmową, debatą czy nawet krzykiem.
Wracałem wtedy potulny i spokojny, pokornie chyląc głowę przed
samolubną Weną, której pragnąłem najbardziej na świecie. Zawsze
wybaczała mi słowa rzucone w gniewie, zawsze wracała i zawsze
obdarzała mnie swym filigranowym uśmiechem. Jednak to bardzo
okrutna i figlarna boginka. Pozwalała się rozkoszować chwilą
wszechmocy, rozpalała żądze i wzmagała apetyt. I to wszystko po
to, by brutalnie odebrać mi to w chwili uniesienia.
Przelotem zerknąłem na stos
piętrzących się papierzysk, co spowodowało odpalenie kolejnego
papierosa. Patrzyłem na ten bałagan jak na niezaspokojoną
kochankę. Gdzieś głęboko pod skórą czułem palącą potrzebę,
by wrócić do niej i dokończyć to co zacząłem, by dać jej
dreszcze, by samemu rozkoszować się aktem tworzenia. Cichy głosik
w mojej głowie zapewniał mnie, że dam radę, że jedyne czego
potrzebuję to ciężka praca nad talentem, który niewątpliwie
posiadam.
Gdy moje ciało przeszywały fale
sprzecznych emocji z podwórza dobiegł mnie dziecięcy śmiech. Na
osiedlowym placu zabaw, który do tej pory świecił pustkami, bawiło
się dwoje najwyżej pięcioletnich dzieci. Zatroskane matki co
chwila krzyczały przeciągle. Powoli, bo się spocisz! Januszku
uważaj! MATKO BOSKA, JANUSZKU TO NOWA KURTECZKA!
Musztrowane dzieciaki w
okamgnieniu straciły całą werwę, przestraszone wciąż rzucały
spłoszone spojrzenia na swoje rodzicielki.
-Uważaj, bo się SPOCISZ?! -
żachnąłem się nie mogąc wprost powstrzymać swojego zaskoczenia.
Złość wydarła z paczki trzeciego papierosa i wcisnęła mi go do
ust.
Czasy były takie, że gdy
dziecko nauczyło się pisać, natychmiast dostawało swój pierwszy
telefon. „Bo koledzy mają!”. „Co, Januszku?! Syn Nowaka ma
smartfona?! Grażyna! Jedziemy po SMARTFONA dla Januszka!”. I tak
to mniej więcej wyglądało. Tym sposobem w czterech ścianach swych
mieszkań rosło pokolenie emocjonalnych niedorozwojów, które
kochało i nienawidziło online. Każdy jeden lajk pogłębiał
kompleksy jednak istniała moda na bycie martwą rybą, która nie
sprzeciwia się prądowi rzeki. Nikt już nie
myślał o byciu buntownikiem żyjącym w opozycji do swoich czasów.
Pokolenie nadwagi i skrzywień kręgosłupa, „bo mama krzyczała,
że się spocę”.
Zaśmiałem
się pod nosem, jednak był to śmiech przez łzy. Czułem, że moje
powołanie kopie mnie po tyłki. Namiętność, z którą chciałem
się oddać sztuce wyparowała zderzając się z zalewającym mój
umysł realizmem. Bo nawet jeśli opanuję swój talent i kapryśną
Wenę to będę przymierał głodem licząc na to, że jakieś
konformistyczne zombie zechcę kupić coś z moich wypocin.
Perspektywa takiego losu sprawiała, że po raz któryś tam już w
tym tygodniu ostatecznie odrzuciłem karierę pisarza jako swą drogę
życiową.
Brutalnie
zagasiłem niedopalonego papierosa. Dramat był tym barwniejszy, że
w oczach zaszkliły mi się łzy. Chaotycznie rozpocząłem
poszukiwania podręcznika do matematyki. Z każdym dniem widmo
zbliżającej się matury stawało się coraz klarowniejsze, a ja
czułem się bezbronny wobec świata dorosłych, z którym miałem
się zmierzyć.
Mogłem
snuć irracjonalne przemyślenia, bawić się w pisarza i udawać
natchnionego Konrada z Mickiewiczowskiego dramatu jednak jego los był
mi doskonale znany. Na papierze autor kreuje jedynie zarysy tego czym
jest ludzkie życie, skupia się na kilku motywach, na kilku
określonych zachowaniach bohatera. Jedno ludzkie życie, choćby
najbardziej marne jest bardziej skomplikowane niż
jakakolwiek powieść na świecie!
-To
koniec...- wyszeptałem dramatycznie wygrzebując podręcznik do
matematyki ze stosu książek. Głos drżał mi ze wzruszenia, a
samotna łza przecięła policzek. Na moim prawym ramieniu przysiadł
Schopenhauer. Niemalże czułem jego fizyczną obecność, gdy w
skupieniu wertowałem książkę pełną zupełnie niezrozumiałych
dla mnie znaków. Czy to rodzaj elfickiego?
Moim
prawdziwym obowiązkiem jest ocalić własne marzenia – usłyszałem
jakby echo głosu, którego nie potrafiłem rozpoznać. Jednak
wiedziałem, że to Artur.
-Ale...czy
jesteś pewien? - wyszeptałem dławiąc się własnymi słowami.
Wiedziałem, że to jedynie podświadomość, która powtarza
wyuczone wersy. Ale...
Najważniejsze
wżyciu to nauczyć się, które mosty przekraczać, a które palić.
-Zawsze
myślałem, że...o Boże!
Rzuciłem
się w stronę notesu, odrzucając sponiewierany podręcznik wraz z
całym zdrowym rozsądkiem. I znów była ekstaza, błaganie i
przebaczenie. I znów był zawód i gorycz przegranej o niebo lepsza
od nijakości. Przez jeden świetlisty moment czułem się określony,
zawarty w jakiejś życiodajnej esencji.
I
nic już nie było w porządku.
Dotknąłeś tym mojej duszy.
OdpowiedzUsuńTo najlepszy prezent jaki mogłem dostać na mikołajki... ;)
UsuńJanuszku ? czy to przypadkowe imię ? nie sądzę
OdpowiedzUsuń"Janusz i matka Grażyna - typowa polska rodzina"
UsuńTe imiona brzmią niezwykle znajomo :)
UsuńJa myślę, że Janusze i Grażyny to nigdy nie są przypadkowe imiona. Ktoś kto dostaje takie imię jest już skazany na bycie nieprzeciętną osobowością na swoim osiedlu;)
Usuń