Był
wczesny ranek, dworzec świecił pustkami. Nieliczni pasażerowie
państwowych linii kolejowych sunęli między starymi budynkami
stacji z poszarzałymi twarzami, bez życia niczym zombie. Poobrywane
bilbordy oraz liczne wulgaryzmy, wypisywane co wieczora przez
znudzoną młodzież, zdobiły bogato ściany obskurnego peronu. Na
ławce przy stanowisku piątym spał lump, zmorzony alkoholowym snem.
Nawet przeciągły dźwięk alarmów i chrapliwy głos pani z
informacji, rozbrzmiewający raz na jakiś czas, nie był w stanie
go obudzić.
Każdy
wjeżdżający na stację pociąg sprawiał, że porozrzucane gazety,
które walały się przy torach, podrywały się w powietrze,
rozpoczynając dziki, aczkolwiek pełen subtelnej gracji taniec,
jednak dla każdej z nich kończył się on brutalnie po kilku
sekundach na zabłoconym bruku.
Marcowy
poranek paraliżował chłodem. Mgła, która gęstniała z każdą
chwilą pogarszała jedynie sytuacje. Kolejny pociąg zajechał na
stację, jednak nieliczni obecni skryli się w poczekalniach w
oczekiwaniu na swój środek transportu. Nikt nie dostrzegł
tajemniczych kształtów przedzierających się przez gęstą,
mleczną mgłę. Powietrze wokół nich wirowało gwałtownie.
Nieznajomych
było siedmiu. Wszyscy odziani w niespotykane zazwyczaj na ulicach
miast, czarne, skórzane kubraki. Peleryny niczym niesforne krucze
skrzydła, wiły się na wietrze za ich plecami. Widok ludzi ubranych
w centrum miasta na modłę średniowiecznych łowców było czymś
niezwykłym. Nikt jednak nie mógł się ową niezwykłością
napawać. Ani jedno ludzkie oko nie zarejestrowało przybycia
nieznajomych. Bezzasadnie i zupełnie niespodziewanie, wiatr ustał.
Z ust jednej z przybyłych istot wydobył się cichy, melodyjny
szmer, podobny do śpiewu słowika. Blada poświata uformowała z
mgły bezkształtny klosz wokół nich, blokując jakby siłe wiatru.
Cała
siódemka zatrzymała się pomiędzy dwoma filarami, podtrzymującymi
kamienne zadaszenie peronu. Zastygli w bezruchu, omiatani czernią
swych peleryn. Spod ciężkich wełnianych kapturów nie było widać
ich twarzy. Czekali na coś. Siódemka wyglądała jak gwardia
grafitowych wojowników. Tajemniczych, niewzruszonych i śmiertelnie
groźnych. Panujący bezczas zakłóciły czyjeś głośne kroki.
Kamienna kompania stanęła w lekkim rozkroku, jednocześnie
odsłaniając spoczywające przy pasach srebrzyste klingi w bogato
zdobionych istną kaskadą przedziwnych znaków, pochwach.
Przez
gęstą jak masło mgłę ktoś się zbliżał. Nim wszedł w zasięg
wzroku, dało się słyszeć ostry dźwięk. Cała siódemka wykonała
jednocześnie szybko gest, nakreślając trójkąt na piersiach, a
ich klingi błysneły turkusowym blaskiem. W ich stronę zmierzał
zwalisty mężczyzna od stóp do głów obłożony żelazem. Płytowa
zbroja, hełm na skórzanym czepcu, okuta blachą buty i rękawice –
wszystko to wyglądało na autentyczne, zupełnie jakby wojownik
ryrwał się z baśni. Kilka kropel zakrzepłej krwi barwiło jego
pancerz. Jedyne, co mogło wzbudzić jeszcze większe zdumienie to
ogromna łapa, w której brakowało dłoni. Zamiast niej od ramienia
sterczał długi na metr, żelazny kikut z zatopionymi w nim kolcami
i ostrzami. Tak niekonwencjonalna broń zastępująca ciało
wzbudzała grozę, a nawet mdłości jednak siódemka wydawała się
niewzruszona
Mężczyzna
miał poznaczoną bliznami twarz, promieniejącą doświadczeniem
długoletniej wojaczki. Na widok siódemki zatrzymał się gwałtownie
i wyraził swój szacunek, zginając kark. Jego szare tęczówki
rozglądały się niespokojnie.
-Mów
czego chcesz, Vanardirze! - przemówił ten z siódemki, który stał
najbliżej wojownika. Głos miał subtelny, pełen dostojeństwa,
jednak dało się w nim wyczuć delikatny akcent. Cała siódemka
odkryła twarze.
Pociągłe
twarze epatowały godnością i pewnym wyrachowaniem. Ich oblicza
zdobiły tajemnicze runy, pnącza kwiatów, straszliwe głowy bestii
– to wszystko wytatuowane niezwykle zręcznie na czołach,
policzkach i dalej przez szyję, dekolty, i w dół ciała. Jednak
nawet misternej roboty tatuaże, nie były w stanie odwrócić uwagi
od nieprawdopodobnie spiczastych uszu, które wystawały ponad gładko
przylizane, długie do pasa włosy. Kobieta stojąca pośrodku swych
towarzyszy wyróżniała się dodatkowo ich fantazyjną, śnieżno
białą barwą. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, a oczy
wbite w chodnik wydawały się być puste. Gdyby odjąć grozę jaką
epatowała, można było uznać ją za niezwykle egzotyczną
piękność.
Ich
pokaźne uszy zdobiły liczne kolczyki, szczupłe palce obejmowały
pierścienie. Z szyi zwisały sznury drogocennych kamieni, jednak to
nie one sprawiły, że nieznany mocarz wykazał respekt. Istoty
emanowały niebywale silną strefą magiczną. Valardir staną już
kiedyś twarzą w z przedstawicielami Starej Krwi. Ich potęga nie
kryła się w sile mięśni i ostrzy, a w magii, której dar płyną
w ich żyłach.
Olbrzym
uśmiechnął się krzywo, po czym przemówił wyjątkowo chrapliwym
głosem.
-Sama
księżniczka Boethia postanowiła stawić się na spotkanie ze mną.
- jego spojrzenie zatrzymało się na kobiecie o białych włosach -
Doprawdy, czuję się zaszczycony! - dodał swawolnie, znów zginając
kark.
-Nie
przybyliśmy tu aby cię zaszczycać. - warknął mężczyzna stojący
po prawicy księżniczki, krzywiąc twarz w paskudnym grymasie –
mów co masz nam do powiedzenia!
-Niech
mnie diabli porwą, aż tak bardzo się zmieniliście? - ciągnął
Valardir, niczym akrobata stąpając po bardzo cienkiej linie - Gdzie
podziały się tamte szlachetne, lubujące się we wszelkich
ceregielach istoty?
-Zginęły
– odparła księżniczka chłodnym tonem – rozsiekane przez
ostrza, spalone, starte na proch! Zginęły wraz z nadzieją na
ocalenie świata, zginęły, bo były zbyt zajęte ceregielami i
dobrem innych. W nas jednak wybuchł gwałtowny, diaboliczny głód
przeżycia. Zaspokój go lepiej, chyba, że zależy ci na rozlewie
krwi. Stałeś się wielce śmiały Waleczny Valardirze, jednak
zaręczam ci, że to nie nasza krew popłynie. - ostatnie słowa mimo
że wypowiedziane aksamitnym głosem, upadły jak kamienie,
zagęszczając atmosferę.
Księżniczka
uniosła wzrok. Jej oczy – jeszcze przed sekundą matowe i martwe –
promieniowały determinacją i mocą. Klinga błysnęła w jej dłoni,
płonąc niebieskim płomieniem. Valandir poczuł jak zalewa go fala
gorąca, a serce zabiło mu szybciej. Głupkowaty uśmiech znikł z
jego ust w mgnieniu oka.
-Jeśli
tak stawiasz sprawę... - mrukną olbrzym wygrzebując zza pazuchy
skrawek szkarłatnego materiału – to powinno wam coś powiedzieć.
Rzucił
tkaninę ku księżniczce Boethi, która uchwyciła ją klingą. O
dziwo materiał nie zajął się błękitnym płomieniem. Wręcz
przeciwnie. Klinga przestała płonąć.
-Skóra
nihilusa – rzekła spoglądając z bliska na tajemniczy materiał –
Nawet po śmierci zachowują swoje właściwości antymagiczne. Skąd
to masz, na bogów?! - Boethia wyglądała na wstrząśniętą.
Valardir
widząc spojrzenie księżniczki, bez chwili ociągania przystąpił
do wyjaśnień.
-Moi
ludzie znaleźli takiego olbrzymiego skurwiela...jednak to nie my
wydarliśmy z niego życie.
-Kto
więc według ciebie to zrobił? - spytała Boethia, po czym, ledwie
słyszalnie, wymruczała kilka słów. Skrawek skóry zamigotał
intensywnym światłem, po czym znikną bez śladu.
Vanardir
przyglądał się spod łba poczynaniom księżniczki. Niechętnie
rzekł:
-A
i sam zachodzę w głowę kto, kiedy i na bogów jakim cudem?!.
Ktokolwiek to był zmiażdzył bestie doszczętnie, nie dało się
znaleźć w plugawym cielsku choćby jednej całej kostki, tfu! -
spluną ostentacyjnie – A moc którą władał? Znamy legendy,
niektórzy z naszych widzieli wcześniej takie paskudztwa, czy to w
czasie Wielkiej Czystki, czy po represjach z czasów Upadku Słońca.
Cała energia wyparowała, a sama wiesz Pani, że magia nigdy nie
ginie.
Zapanowała
cisza.
-Co
zrobiliście z ciałem? - spytała księżniczka przeszywając
wzrokiem, odzianego w stal wojownika.
Mężczyzna
wyglądał na zakłopotanego. Wiedział, że to pytanie w końcu
padnie, jednak gdy to już się stało, nie potrafił pozbierać
myśli.
-Prosiłem
ich, żeby... - wyjąkał, kurcząc się jakby w sobie – ale...
-Tak?
-Nie
słuchali...mówili...nie wierzyli mi...
-No
wykrztuś to wreszcie z siebie! - warknęła Boethia
-Spalili
go, Wasza miłość!
-Imbecyle
– rzekła starając się panować nad rozedrganym głosem –
poświeciliście istotę ognia, płomieniom?! Jak można być tak
skrajnie nieodpowiedzialnym? Ach! - w bezsilnej złości uderzyła w
kolumnę, pozostawiając w litym betonie wgniecenie po swej dłoni.
-Nie
było w mojej mocy...
-Nic
nigdy nie jest w twojej mocy, Valardirze! Tego nie możesz, tamtego
ci nie wolno! To nie zwłoki wartownika, które trzeba uprzątnąć
zanim nadejdzie kolejna zmiana. Coś lub ktoś zamordował do tej
pory niezniszczalnego sługusa Ognia, a wy...to wierzchołek góry
lodowej!
Księżniczka
zaczęła chodzić wokół filara, jakby szykując się do zadania
kolejnego ciosu.
-Jeśli
jest trup to jest i morderca, i jeśli chcesz zachować życie to
odnajdziesz go. Bez wpadek, niedociągnięć i bzdurnych tłumaczeń.
Znajdziesz go i zadbasz abym dowiedziała się o miejscu jego pobytu
jako pierwsza. Bo jeśli nie gorzko tego pożałujesz.
Wydając
z siebie dziki ryk uderzyła po raz drugi w kolumnę, tym razem
przeszywając ją swoją dłonią na wylot, posyłając w przestrzeń
kawałki betonu i kurz.
Valardir
nie starał się usprawiedliwiać, przepraszać lub obracać sytuacji
w żart. Na jego poharatanej twarzy rysowało się przerażenie.
-Tak
jest, Wasza Wysokość - olbrzym zatrząsł się ze strachu, skłonił
czerwoną twarz po czym odszedł w najwyższym pośpiechu, dzwoniąc
żelastwem.
Gdy
szczęk zbroi rozpłyną się gdzieś w oddali, mężczyzna o
miodowych włosach skłonił się lekko, przed wciąż wzburzoną
księżniczka, której śnieżne loki wzbijały się w rytm kroków.
-Co
dalej, Miłościwa?
Eteryczna
księżniczka spojrzała na swego towarzysza i wzrok jej złagodniał,
a na twarzy zamiast złości zagościło zmęczenie.
-A
jak myślisz, Fileanie? Wracamy do pałacu i oczekujemy na dalszy
przebieg wydarzeń. Robimy to co do tej pory. Czyli nic! - w
bezsilnej złości krzyknęła przeszywająco. Zrezygnowana zamknęła
oczy i oparła się o zdewastowaną kolumnę. Cała wyniosłość i
pewność siebie gdzieś wyparowała, pozostawiając wyczerpaną,
przerażoną dziewczynę.
-Jeśli
mógł bym coś zasugerować - rzekł nieśmiało młodzieniec - to
czy nie rozsądniej było by gdybyśmy sami podjęli się poszukiwań?
Boethia
nieoczekiwanie zaśmiała się jednak był to śmiech pozbawiony
radości.
-Tutaj
jesteśmy na łasce podobnych do Valardira. W zorganizowanej grupie
wykryją nas i...
Przerwała
nieoczekiwanie, patrząc na swego sługę jakby ujrzała go po raz
pierwszy w życiu. Jej kryształowe tęczówki rozbłysły dziką
ekscytacją.
-W
grupie odkryją nas w mgnieniu oka, jednak gdy w rachubę wchodzi
jedna osoba, misja ma szanse powodzenia – dodała oczyma skrzącymi
się z podniecenia.
Młodzian
nie oczekiwał takiego obrotu sprawy. W duchu przeklinał swoją
nadgorliwość.
-Mam
rozumieć...
-Jesteś
niezwykle bystry Fileanie i słusznie się domyślasz. Będziesz mieć
na oku Valardira, a może i owo nieznane. Wierzę w ciebie,
kapitanie! Być może jest to krok ku nowej, lepszej przyszłości.
Strażnik
nie odpowiedzą nawet słowem. Ze ściśniętym sercem skłonił się
przed księżniczką. Łzy napłynęły do oczu wszystkim zebranym z
wyjątkiem księżniczki. Wszyscy wiedzieli, jak kończą się takie
wyprawy, wszyscy wiedzieli na co młody kapitan został skazany.
Wszyscy wiedzieli, że prawdopodobnie jest to ich ostatnie spotkane.
Jednak serdeczne uściski nie mogły trwać bez końca.
-Weź
to – rzekła Boethia składając na jego wyciągniętej dłoni
misternie rzeźbiony talizman na srebrnym rzemieniu – jesteśmy
osamotnieni, zagubienia, a nawet bezradni. Ale nigdy nie zapominaj o
tym, że mamy Moc.
Nie
odrzekł ani słowa. Księżniczka złożyła delikatny pocałunek na
jego policzku po czym odwróciła się na pięcie. Ze strachem
wyzierającym z lazurowych tęczówek Filean patrzył jak jego
pobratymcy wbiegają w głąb mgły i znikają otoczeni mleczną
poświatą.
Wkrótce
rozwiała się, a samotny kapitan, stojąc w tłumie zabieganych
ludzi czuł się samotny jak nigdy dotąd.
Uuuu wow! Ty serio umiesz pisać! O.o Brawo!
OdpowiedzUsuńDzięki! ^^
Usuń