Baśń napisana na Dni Fantastyki na których niestety nie udało mi się nic osiągnąć.
A więc...PISZEMYPISZEMYPISZEMY! I nie załamujemy się! ;)
O
siedmiu koźlątkach i relikcie przeszłości.
Pewna koza mieszkała z siódemką swoich
ukochanych dzieci w wolno stojącym, rozwiniętym technologicznie
domu na obrzeżach Wrocławia. Któregoś dnia, mama chwyciła
integrator toksoplazmatyczny, służący zachowaniu bariery
transformacyjnej, który w połączeniu z rozrusznikiem
teleportacyjnym, przenosił na znaczne odległości.
- Idę na zakupy! - poinformowała dzieci. -
Nasz teleport się zepsuł, więc muszę skorzystać z niego u
naszego sąsiada, pana Bobra. Pamiętajcie, że po okolicy błąka
się wilk, nieudany eksperyment inżyniera Trąbalskiego.
- To ten szalony naukowiec, przez którego
ewakuowano pół Wrocławia, a my musieliśmy się przeprowadzić
tutaj? – zagadnęło matkę najmłodsze koźlątko.
- Ten sam - przyznała mama koza - Nie mam
pojęcia co robi w okolicy, jednak jego obecność nie wróży nic
dobrego. Pamiętajcie, aby nikomu nie otwierać drzwi, w czasie
mojej nieobecności - przypomniała.
- Spoko mamo, nie dygaj nic! - zapewnił chór
siedmiu kozich głosów. Kózki nie odrywały swych słodkich,
dziecięcych oczu od trójwymiarowego ekranu komputera. Widok
uśmiechniętych pyszczków sprawił, że koza odgoniła od siebie
niespokojne myśli.
- Przecież są już duzi i świetnie dadzą
sobie radę - pomyślała, spoglądając z czułością na swoje
grzeczne, poukładane dzieci. Wyszła z domu, zamykając drzwi na
cztery spusty.
Zaledwie rogate aniołki usłyszały
trzaśnięcie drzwi i stukot maminych kopytek utonął w dali,
poderwały się, by z czeluści swoich łóżek, wyjąć ukryte w
nich papierosy. Nie mogły doczekać się chwili, gdy zakazany dymek
rozkosznie wypełni ich spragnione ekstremalnych wrażeń, kozie
płuca. Jedynie najmłodsze koźlątko zachowało odrobinę rozsądku.
- To głupota! - zawołało, pogardliwie
spoglądając na tonące w nikotynowej mgle rodzeństwo - Będziecie
mieli kłopoty. Papierosy to najprostsza droga do niewydolności
dróg oddechowych! - ostrzegało lojalnie, lecz nikt go nie słuchał.
- Zamknij się i stań na czatach - zażądali
bracia, zaciągając się raz po raz dymiącymi skrętami.
- Ani mi się śni - zaprotestował maluch. W
tej samej chwili rozległ się alarm.
- O cholera... - powiedziały chórem, dymiące
koziołki.
- Nie wolno tak mówić! Mama sobie żyły
wypruwa, żeby nas jakoś wychować, a wy jak się
zachowujecie?! - upomniał rodzeństwo koziołek, w duchu ciesząc
się, że mama koza wróciła w samą porę i starsze, choć
głupsze rodzeństwo, dostanie za swoje.
To jednak nie była mama. Najarana nikotyną
gawiedź spoglądała z zainteresowaniem na obraz z monitoringu.
Mimo znacznej odległości dostrzegli, że przed domem z pewnością
nie stoi ich rodzicielka. Pokraka przypominała wilka w blaszanym
pancerzu.
- To ja, wasza mama! - rzekł stwór, doskonale
naśladując głos ich matki. - Wpuście mnie, proszę – kusił. -
Wracam z nowym PlayStation i masą gier dla moich małych
milusińskich.
- Wchodź, na co czekasz, mamusiu! - zadrwił
najstarszy koziołek, nachylając się do mikrofonu.
- Och, nie mogę - zachrypiała kupa złomu. -
Zapomniałam karty!
- Skubany - rzekł z przekąsem najmłodszy z
braci, obserwując ekran monitora - szybko się zapoznał z nowinkami
technicznymi…
- Znasz go? – Koziołki spojrzały na małego
braciszka z nieco większym szacunkiem.
Malec pokręcił z politowaniem głową.
- To przecież wilk Trąbalskiego, przed którym
ostrzegała nas mama.
- Mówisz, zupełnie jak ona – zauważył
jeden z braci. Oczy miał okrągłe jak spodki od filiżanek.
Zaciągał się dymem najmocniej ze wszystkich.
- Trąbalski tak go zaprojektował, że potrafi
dostosowywać struny głosowe - wyjaśniał cierpliwie wpatrzonej w
niego rogatej gawiedzi. - Wilk, chociaż cały jest reliktem, ma
wmontowany super translancyjny czujnik nienawiści rasowej. Ten
doktorek musi nas nie cierpieć – dodał do siebie pod nosem.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zdziwili się
bracia.
- Ślepy by zauważył – powiedział dumny z
siebie malec. - Z uszu wystają mu przewody. Ten zielony kabel
na przykład…
Przerwał mu głos intruza, udającego ich
rodzicielkę. Był słodki jak miód, lecz wyraźnie
zniecierpliwiony.
- Hallo! Dzieciaczki kochane, otworzycie w
końcu mamusi? - zaćwierkał.
- Kłamiesz obłudny wilku! - krzyknęły
wprost do mikrofonu koziołki. - Naszą bramę otwiera pięciocyfrowy
kod dostępu, a nie jakaś głupia karta!
-To ja, wasza mama! – Nie ustępował wilk. -
Mam dla was kosz pełen czekolady, wpuście mnie!
- Mama nie daję nam słodyczy, kłamczuchu! –
nie dały się nabrać koziołki.
Roboto-wilka potwornie to rozzłościło.
Puścił mu jakiś przewód, bo z jednego ucha zaczął wydobywać
się dym. Wściekły, wypalił z łapy głowicę atomową małego
zasięgu w stojący nieopodal kosz na śmieci, który wybuchł
natychmiast, dając znać o wzmożonej radioaktywności. W tej
samej chwili, fioletowe paprocie porosły okrąg o promieniu dwóch
metrów. Nie zrobiło to większego wrażenia na koźlątkach, które
wyraźnie zaczynały się nudzić.
- Zajaramy? - Zaproponował najstarszy,
sięgając po porzuconą paczkę papierosów. Reszta, prócz
najmłodszego, zareagowała z entuzjazmem.
- A wy znowu swoje! - obruszył się maluch,
głośno wzdychając. - Jakiś mutant próbuje dostać się do
naszego domu, a wy zachowujecie się jak nieodpowiedzialne małolaty!
- krzyczał, usiłując przemówić kózkom do rozsądku. Na próżno.
Zmęczone dydaktycznym smrodkiem rodzeństwo, zamknęło go w
kredensie.
- Tam się teraz powymądrzaj! - chichotali
starsi bracia, zapalając papierosy. Żeby zabawa była lepsza,
postanowili podokuczać wilkowi. A nuż coś jeszcze mu się
przepali? Otworzyli okno, by lepiej widzieć.
Wzburzony wilk pod wpływem złości, próbował
tymczasem zrobić podkop pod bramą. Z wysiłku pękały mu kolejne
przewody. Dzieci wypuszczając przez okno kłęby papierosowego dymu,
obserwowały jak miota się przed domem. Miały niezłą zabawę, gdy
powietrze rozdarł jego głośny wrzask. Opuszczone na ziemię kable
sączące energię elektryczną, zaserwowały mu dawkę stu
trzydziestu megawatoamperów. Widząc sromotną porażkę wilka,
koziołki zrezygnowały z dalszej obserwacji, postanawiając
zająć się czymś przyjemniejszym. Z trzaskiem zamknęły okno.
-A jednak ten wynalazek Trąbalskiego, nie jest
wcale taki bystry! - stwierdzili zgodnie. - Przechytrzyliśmy go i
więcej już się tu nie przyplącze!
Zaoferowane swym osiągnięciem, niesforne
koźlątka włączyły muzykę na pełną głośność, zaczęły
bawić się i śmiać. Skakały po fotelach, rzucając w siebie
poduszkami. Wazony fruwały we wszystkie strony, a wraz z nimi lampy
i książki. Nie zauważyły, że relikt pozbierał się i wszedł
płynnie w tryb regeneracji „zen”. W elektronicznym mózgu
robo-wilka, pojawiły się nowe rozwiązania. Sprawnie podłączył
swoje układy scalone do procesora głównego bramy, w parę sekund
złamał kod i już po chwili szedł z niezapowiedzianą wizytą do
nieświadomych zagrożenia koźlątek. Pod drzwiami przeanalizował
dostępne możliwości, po czym wzmocnił receptory węchowe i
wrzucił pracę procesora na pełną moc.
Najbystrzejszy z braci nadąsany siedział w
kredensie. Postanowił nie odzywać się do wrednego rodzeństwa,
zacierając kopytka na myśl, że niedługo dostaną za swoje.
Pukanie do drzwi sprawiło, że dzieci zamarły
w bezruchu. „Mama wraca” pomyślały po czym natychmiast ściszyły
muzykę i w podskokach zabrały się za sprzątanie.
- Kto tam? – zapytały chórem, nie
przestając wietrzyć mieszkania.
- To ja wasza...o! Czyżbym czuła zapach
tytoniu? - koziołki zadrżały. Jeszcze szybciej zaczęły wypędzać
obrusem dym za okno. - Nie pogarszajcie swojej sytuacji i wpuście
matkę do domu!
Przerażona młoda kózka zabeczała żałośnie
i nie chcąc bardziej denerwować mamy, otworzyła drzwi. Kiedy się
rozchyliły, koźlątka zamiast swej matuli, ujrzały w progu
oszalałego ze szczęścia robo - wilka. Od razu pojęły swą
nierozwagę, jednak na wyciąganie wniosków było już za późno. W
popłochu poczęły uciekać, przewracając krzesła i regały.
Chowały się w szafach, pod stołem, za zasłonami i za ogromnym
kineskopem telewizora. Próżny jednak był ich trud. Napastnik
bardzo szybko wyłapał je wszystkie, wrzucając do swojego
bezdennego bębna, gdzie czekała je okrutna wieczność bez gier
komputerowych i telewizji.
Gdy szóste koźlątko znalazło się w jego
przepastnym brzuchu, wilk z rumorem padł na podłogę. Delikatne
obwody nie wytrzymały zabójczej ilości nikotyny w wydychanym
przez dzieci powietrzu. Przełączył się w tryb hibernacji,
oczekując na powrót energii.
W tej samej chwili do mieszkania weszła
prawdziwa mama koza. Jej oczom ukazał się potworny bałagan,
niedopalone pety na parapecie i mechaniczny wilk, rozłożony na jej
ulubionym dywanie. Najgorsze jednak było to, że w tym chaosie nie
odnalazła swoich dzieci. Przerażona, zabeczała żałośnie, lecz w
tej samej chwili usłyszała rytmiczne stukanie, które w alfabecie
Morse’a, nie mogło oznaczać nic innego jak S.O.S. Rezolutna koza
w mig odkryła źródło dźwięku.
- Moje kochane dziecko! – zawołała, biorąc
najmłodszą pociechę w objęcia. - Zatrzasnąłeś się tam,
uciekając przed tym okropnym wilkiem? - zapytała, tuląc koziołka
do piersi.
- Nie, zamknęło mnie tam moje wyrodne
rodzeństwo – zaperzył się koziołek. - Jesteś pewna, że nie
podmienili ich na porodówce? – zapytał z powagą.
- Ech, mój mały... – zastanowiła się - co
prawda pielęgniarki mogły pomylić beciki, lecz... Gdzie oni są?!
Czyżby... Stało się najgorsze?!
- Żyją -zapewnił ją maluch. - Blaszak nie
ma enzymów trawiennych, więc jedyne, co może, to potrzymać ich
tam trochę. Co zrobiłaś temu Trąbalskiemu, że tak okropnie się
na ciebie uwziął?
- Ech... Stare czasy. Byliśmy młodzi,
zakochani, zostawiłam go jednak dla twojego ojca, a Witold, bo tak
ma na imię, nigdy mi tego nie wybaczył. Postanowił na siłę
zniszczyć mi życie.
- No to wszystko jasne – mruknął koziołek
– powinnaś nam o tym powiedzieć.
Zawstydzona mama koza podeszła do uśpionego
robota.
- Jak ich stamtąd wydobyć? – spojrzała na
synka.
- Wystarczy pogrzebać w ustawieniach.
Jednak... Czemu miało by to służyć?
- Jak to czemu? Nie możemy ich tam tak
zostawić!
- To oczywiste, jednak czy nie lepiej wpierw
zastanowić się nad alternatywnymi rozwiązaniami tej sytuacji?
Posiadanie osobistego roboto-wilka, może przynieść wiele korzyści
– zasugerował malec z niewinnym uśmieszkiem.
Na widok zamyślonej miny swej matki, koziołek
zaśmiał się głośno, bez wahania podszedł do wilka i odchylając
jego odzienie wierzchnie, wysuną panel sterowania.
- To stare oprogramowanie. Ja nie wiem, jak
Trąbalski może na tym pracować... - rzekł tonem znawcy,
wprowadzając do systemu błędną konfigurację.
Wilk otworzył oczy i zaczął wypluwać
koźlątka jedno po drugim. Skonfundowane, czerwone ze złości i
wstydu dzieci, nie ważyły się ani słowem poskarżyć na swój
los. Matka zmierzyła je uważnym spojrzeniem, po czym rzekła.
- Naprawdę nie spodziewałam się po moich
dzieciach tak karygodnego zachowania! Powinnam w te pędy posłać
inżynierowi Trąbalskiemu kwiaty w ramach podziękowania, bo
może choć trochę dotarło do was, jak nieodpowiedzialnie się
zachowaliście. Jako, że mam już własnego inżyniera – posłała
uśmiech najmłodszemu synkowi – jestem pewna, że nie będą was
się trzymać podobne głupoty. Wasz najmłodszy brat tak
zaprogramuje wilka, że zostanie u nas nianią dwadzieścia cztery
godziny na dobę, siedem dni w tygodniu – zdecydowała.
Sześć główek ze wstydem spuściło nosy na
kwintę. Maluch wbijał kolejne kody na eleganckiej, poręcznej
klawiaturze ze mściwym uśmiechem, wymalowanym grubą kreską na
twarzy.
Tego dnia koźlęta dostały nauczkę swojego
życia. Już na zawsze zapamiętały, że od palenia i
okłamywania swej mamy, gorsze jest jedynie dokuczanie bratu, który
obsługę złożonych systemów operacyjnych ma w małym paluszku.
Przywrócony do życia robo-wilk, zanim stał
się wielofunkcyjną niańką, przegonił złośliwego konstruktora
na cztery wiatry, w stronę mroźnych, północnych krajów,
pomstując na zachowanie inżyniera głosem mamy kozy.
Krążą plotki, że wściekły Trąbalski
zdołał ukryć się w Warszawie na Wiejskiej, gdzie odbudował swoje
laboratorium. Jednak jego kariera wybitnego wynalazcy zakończyła
się tragicznie, gdy stworzył całą armię bezrozumnych baranów,
które wymknęły się w końcu spod kontroli, siejąc po dziś dzień
spustoszenie w kraju.
Któż jednak uwierzy takim bajaniom?
Widzisz.. To zajebiste podejście! Powyższe opowiadanie jest kreatywny, pomysłowe, inne i naprawdę dobre (wczytałam się najgłębiej jak mogłam). Wiesz, że mi nie ono strasznie podobało i trzymałam za Ciebie kciuki od początku. Moja "księżniczka na autostradzie" była o wiele gorsza, więc widać różnice między naszymi poziomami i stylem.
OdpowiedzUsuńTak sobie mów @_@ Ty przynajmniej tworzysz bez większych blokad, a ja przy każdym opowiadaniu cackam się jak przuy powieści...-.-
UsuńSię idzie na żywioł! Tworząc na Fbl używa się serca nie rozumu. Blogspot wymaga i tego i tego.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTo jest naprawdę dobre! Mam nadzieję, że jakieś zwycięstwa w konkursach literackich są już za Tobą i wiele kolejnych przed Tobą.
OdpowiedzUsuń